Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie odkrywszy nigdzie żadnych podejrzanych znaków. Jeśli więc mieszkała na niej jaka istota tajemnicza, to chyba w owych nieprzybytych puszczach półwyspu Wężowego, gdzie jeszcze dotąd nie postała noga osadników.
Gedeon Spilett rozprawiał o tych rzeczach z inżynierem, i postanowili zwrócić uwagę towarzyszów na owe dziwne fakta, które się wydarzyły były na wyspie, a z których ostatni najbardziej był zagadkowym.
Cyrus Smith, wracając raz jeszcze do owego ognia, który zapaliła była nieznajoma jakaś ręka, po raz dwudziesty już może zapytywał korespondenta:
— Czy jesteś więc pewnym tego, żeś widział ów ogień? Może to był jaki częściowy wybuch wulkanu, lub jaki meteor?
— Nie, Cyrusie, odparł korespondent, był to z pewnością ogień zapalony ludzką ręką. Zresztą zapytaj Pencroffa i Harberta. Oni to samo co ja, widzieli, i potwierdzą moje słowa.
Wskutek tego, w kilka dni później, dnia 25. kwietnia, wieczorem, gdy wszyscy osadnicy zgromadzeni byli na Wielkiej Terasie, Cyrus Smith zabrał głos i odezwał się w te słowa:
— Przyjaciele, czuję się w obowiązku zwrócić uwagę waszą na niektóre wypadki zaszłe na naszej wyspie, o których radbym zasiągnąć waszego zdania. Wypadki te są, że się tak wyrażę, nadprzyrodzone...
— Nadprzyrodzone! zawołał marynarz, pu-