Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co, śniegiem? o tym czasie? zapytał korespondent przystępując do Harberta.
Wkrótce przyłączyła się do nich reszta towarzyszy, zdołali jednak skonstatować tylko to jedno, że nietylko wysepkę, lecz cały brzeg morza u podnóża Pałacu Granitowego przykrywał jednostajnie biały całun.
— Dalibóg to śnieg! rzekł Pencroff.
— Lub coś bardzo do niego podobnego! odparł Nab.
— Lecz termometr wskazuje pięćdziesiąt ośm stopni (14° Cel. powyżej zera) zauważył Gedeon Spilett.
Cyrus Smith w milczeniu spoglądał na ten biały całun, nie wiedział bowiem jak wytłumaczyć to zjawisko o tej porze roku i przy tej temperaturze.
— Do kroćset djabłów! zawołał Pencroff, nasze plantacje pomarzną!
I już marynarz miał zejść na dół, lecz ubiegł go w tem Jow, który czemprędzej spuścił się po linwie do sieni.
Lecz zanim jeszcze orangutan dotknął stopą ziemi, gdy nagle cała ta olbrzymia płaszczyzna śnieżna wzbiła się do góry i zatrzepotała w powietrzu taką niezliczoną ilością białych ptaków, że przez kilka minut ściemniła wśród nich tarcza słoneczna.
— To ptaki! zawołał Harbert.
Była to w samej rzeczy ćma morskiego ptactwa o śnieżnych, połyskujących piórach. Kro-