Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mów, przyjacielu, odparł inżynier, lecz wprzódy pozwól mi zadać ci jedno pytanie.
Na te słowa nieznajomy spłonął rumieńcem i już chciał odejść. Cyrus Smith przeniknął co się działo w duszy winowajcy, który obawiał się zapewne, by go inżynier nie zagadnął o jego przeszłość!
Cyrus Smith ręką go wstrzymał.
— Kolego, rzekł do niego, jesteśmy nietylko twoimi towarzyszami, ale i przyjaciołmi. Chciałem ci to powiedzieć, a teraz słucham cię.
Nieznajomy przyłożył rękę do oczu. Opanował go rodzaj drzączki, i stał tak chwil kilka, nie mogąc słowa wymówić. Wreszcie rzekł:
— Panie, chcę, prosić pana o jednę łaskę.
— Jaką?
— Cztery lub pięć mil ztąd, u podnóża góry, macie panowie oborę przeznaczoną dla zwierząt domowych. Zwierzęta te potrzebują starania i opieki. Pozwolisz mi pan mieszkać tam razem z niemi?
Cyrus Smith patrzał na nieznajomego chwil kilka z wyrazem najgłębszej litości, potem rzekł:
— Mój przyjacielu, w oborze tej znajdują się tylko szopy, zaledwie dobre dla zwierząt...
— Będą dobre i dla mnie.
— Mój przyjacielu, ciągnął dalej Cyrus Smith, nie będziemy ci się nigdy w niczem sprzeciwiali. Chcesz mieszkać w oborze, dobrze. Zresztą będziesz zawsze pożądanym w Pałacu Granitowym. Lecz ponieważ chcesz mieszkać w obo-