Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiano się, by przez okno Pałacu Granitowego nie rzucił się na dół. Zwolna jednak uspokajał się coraz więcej i można mu było pozwolić swobodnie się poruszać.
Była więc nadzieja i to nie mała. Już pozbył się był popędu mięsożerczego i przyjmował pokarm mniej bydlęcy niż ten, jakim się żywił na wysepce, a mięso gotowane nie obudzało w nim więcej tego wstrętu, jaki objawił na pokładzie Bonawentury.
Cyrus Smith korzystając raz z chwili, kiedy nieznajomy spał, obstrzygł mu włosy i ów gęsty zarost na twarzy, które tworzyły razem rodzaj grzywy i nadawały mu pozór tak dziki. Zdjął z niego także szmatę, którą się opasywał, i przyodział go należycie. Dzięki tym staraniom nieznajomy odzyskał napowrót twarz ludzką i zdawało się nawet, że wzrok jego złagodniał. Widocznem było, że twarz tego człowieka, gdy ją ożywiał jeszcze promień inteligencji, musiała być nawet piękną.
Cyrus Smith wziął sobie za zadanie spędzać codziennie kilka godzin w jego towarzystwie. Pracował przy nim i zajmował się różnemi rzeczami w ten sposób, aby zwrócić jego uwagę. Wszak jeden błysk mógł wystarczyć, aby rozświecić na nowo tę duszę, jedno wspomnienie, aby wskrzesić rozum w tym mózgu. Wszak widzieli go, jakim był podczas burzy na pokładzie Bonawentury!
Prócz tego zwykł był inżynier mówić przy nim głośno, tak by zarówno za pomocą słuchu