Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stanem morza uderzającego gwałtownie o przód okrętu.
Jeśliby się wiatr nie uspokoił, potrzeba by było niezawodnie dłużej płynąć teraz na wyspę Lincolna, niżli pierwszym razem na wyspę Tabor.
W samej rzeczy 17 października z rana minęło czterdzieści ośm godzin od wyjazdu Bonawentury, a jeszcze nic nie znamionowało, że się znajdują w pobliżu wyspy Lincolna. Zresztą niepodobna było obliczyć dokładnie przebytej przestrzeni, przy niejednostajności kierunku i szybkości żeglugi.
W dwadzieścia cztery godzin później nie widać było jeszcze znaku ziemi. Wicher dął właśnie z całej siły a morze było nieznośne. Trzeba było jaknajszybciej manewrować żaglami okrętu, który fale morza nakrywały, chwytać za roje i co chwila zmieniać długość sznurów u żagli. Dnia 18 października wydarzyło się nawet, że bałwan morski przewalił się przez całego Bonawenturę, i gdyby nie to, że pasażerowie przedtem przez ostrożność poprzywiązywali się byli do pomostu, byłby ich niezawodnie porwał ze sobą.
W tem niebezpieczeństwie Pencroff z towarzyszami swoimi, zajęci własnem ocaleniem, otrzymali niespodziewaną pomoc ze strony więźnia, który, jak gdyby nagle wiedziony instyktem marynarza, wybiegł przez drzwiczki w pomoście, i kilkoma potężnemi razami toporu rozbił deski pawiljonu, ażeby co rychlej wyciekła woda zalewająca pomost, poczem widząc, że okręt oczy-