Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

był odwykł od niego. I w samej rzeczy kiedy mu Pencroff pokazał dziką kaczkę, którą zastrzelił był Harbert, rzucił się na nią z zwierzęcą żarliwością i pochłonął ją.
— Sądzisz pan, że jeszcze przyjdzie do siebie? zapytał Pencroff potrząsając z powątpiewaniem głową.
— Być może, odparł korespondent. Nieprawdopodobnego nie ma w tem nic, że w końcu usilne starania nasze mogą oddziałać na niego wszak to odosobnienie od ludzi uczyniło go takim jakim jest, odtąd przestanie być samotnym!
— Biedak oddawna już pewnie znajduje się w tym stanie! rzekł Harbert.
— Być może, odparł Gedeon Spilet.
— Wiele też lat mieć może? zapytał Harbert.
— Trudno to osądzić, odparł korespondent, niepodobna bowiem rozpoznać rysów twarzy pod gęstym zarostem, który je pokrywa, lecz młodym już nie jest, sądzę, że liczy najmniej lat pięćdziesiąt.
— Zauważyłeś pan, panie Spilett, jak głęboko w jamach osadzone ma oczy? zapytał Harbert.
— Uważałem, Harbercie, mimo to powtarzam, że oczy jego mają wyraz bardziej ludzki, niżeli po powierzchności jego sądzić by można.
— Wreszcie obaczymy, odparł Pencroff, a bardzom ciekaw, jaki sąd wyda pan Cyrus o naszym dzikunie. Pojechaliśmy po człowieka a przywieziemy potwora! Ha, każdy robi, co może!