Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A wszakże to właśnie czas, w którym statki wyjeżdżające na połów wielorybów zwykły zwidzać południowe strony Cichego Oceanu, zauważył Harbert. Zaprawdę nie wiem, czy jest gdzie morze podobnie puste jak to!
— Ono wcale nie jest tak puste! odparł Pencroff.
— Jak pan to rozumiesz? zapytał korespondent.
— Przecież my na niem jesteśmy! Czy pan nasz okręt masz za jaki kawałek rozbitego czerepa, a nasze osoby za gatunek delfinów?
I Pencroff zaśmiał się ze swego żartu.
Według przypuszczalnego obliczenia przepłynął Bonawentura, od chwili swojego wyjazdu z wyspy Lincolna do końca tego dnia, to jest w przeciągu trzydziestu sześciu godzin, przestrzeń stu dwudziestu mil, czyli chyżość jego wynosiła trzy i jednę trzecią mili na godzinę. Powiew wiatru był słaby i słabł coraz więcej. Na wszelki jednak wypadek można się było spodziewać, że jeżeli obliczenie ich było trafne, a kierunek okrętu dobry, nazajutrz z brzaskiem dnia ujrzą wyspę Tabor.
To też ani Gedeon Spilett, ani Harbert, ani Pencroff nie spali całą tę noc z 12. na 13. października. Wyczekując niecierpliwie dnia, nie byli w stanie przytłumić w sobie żywego wzruszenia. Przedsięwzięcie ich pod wielu względami było tak niepewne!
Dalekoż jeszcze oddaleni byli od tej wyspy Tabor? Czy tę wyspę dotychczas zamieszki-