Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skoro przypływ morza podniósł „Bonawenturę“ na swych barkach, spostrzedz można było że nowy statek trzymał się wybornie i zdolnym był do wszelakiego ruchu.
Zresztą miała to jeszcze lepiej okazać próba na morzu w bliskości wybrzeża, ułożona na ten sam dzień jeszcze. Czas był prześliczny, wiatr zawiewał świeży, morze nadawało się wybornie do takiej próby, szczególniej od strony południowej wybrzeża, wiatr bowiem wiał z północo-zachodu już od godziny.
— Na statek, na statek! — wołał kapitan Pencroff.
Trzeba jednak było zjeść śniadanie przed wycieczką i zdawało się nawet rzeczą roztropną zabrać ze sobą niektóre zapasy na przypadek, gdyby wycieczka miała się przeciągnąć aż do wieczora.
Cyrusowi Smith spieszyło się również spróbować statku, którego plan on bądź co bądź podał, pomimo, że idąc za radą marynarza, poczynił następnie kilka poprawek. Nie miał jednak tyle zaufania do tego okręciku, co Pencroff — i ponieważ marynarz nie powracał do projektu podróży na wyspę Tabor, Cyrus Smith miał nadzieję, że Pencroff już od tej myśli odstąpił. W istocie bowiem przykroby mu było zobaczyć dwóch lub trzech ze swoich towarzyszy, hazardujących się na tej barce, koniec końców tak malenkiej i niosącej zaledwie piętnaście beczek ciężaru.
O wpół do jednastej wszyscy znaleźli się