Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

usiłowanie skomunikowania się z podobnymi sobie.
Gedeon Spilett nie raz już myślał bądź to rzucić w morze zapiskę, zamkniętą w butelce którąby prądy może zaniosły do jakiego zamieszkałego wybrzeża — bądź też powierzyć ją gołębiom. Ale jakżeż na prawdę można było się spodziewać, że gołębie i butelki zdołają przebyć przestrzeń oddzielającą wyspę od jakiegokolwiek stałego lądu — przestrzeń wynoszącą mil tysiąc dwieście. Czystem szaleństwem byłoby w to wierzyć.
Dnia 30. czerwca schwycono nie bez trudności pyszną zdobycz, albatrosa, ranionego lekko w nogę strzałem Harberta.
Był to wspaniały ptak z rodziny owych olbrzymich latawców, których skrzydła rozszerzone mają dziesięć stóp szerokości i pozwalają im przebywać morza tak szerokie, jak Ocean Spokojny.
Harbert byłby chętnie zatrzymał tego pysznego ptaka. Rana bowiem jego szybko się wygoiła i młodzieniec twierdził, że go potrafi przyswoić. Ale Gedeon Spilett wyłumaczył mu, że nie godzi się zaniedbać sposobności przesłania wieści o sobie przez takiego posłańca, ziemiom przyoceanowym; jeżeli bowiem albatros przybył z jakich stron zamieszkałych, nieochybnie do nich powróci, skoro uzyska wolność — i Harbert musiał uledz.
Może być, że w głębi, Gedeon Spilett z którego kronikarz wychylał się niekiedy, nie