Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niemu, lecz Gedeon Spilett dał mu znak ręką i szedł naprzód. Nie pierwszy to raz miał do czynienia z tygrysem; zbliżywszy się na dziesięć kroków do zwierza, stanął nieruchomy, z karabinem na ramieniu, i ani jeden muskuł nie drgnął w nim.
Jaguar, skuliwszy się we dwoje, rzucił się na myśliwca, lecz w samym skoku otrzymał kulę między oczy i padł martwy.
Harbert z Pencroffem poskoczyli ku jaguarowi. Nab z Cyrusem Smithem nadbiegli ze swej strony i kilka minut stali w podziwieniu przypatrując się rozciągniętemu na ziemi zwierzęciu, którego wspaniała skóra miała służyć za ozdobę wielkiej sali w Pałacu Granitowym.
— Ach! panie Spilett! jak ja pana podziwiam, jak ja panu zazdroszczę! — zawołał Harbert w przystępie bardzo naturalnego entuzjazmu.
— Ba! mój chłopcze — odparł korespondent — i tybyś tego samego dokazał?
— Ja! jabym się zdobył na tyle zimnej krwi?...
— Wystaw sobie, Harbercie, że jaguar jest zajęcem, a zastrzelisz go najspokojniej w świecie.
— Ba! Jednakowe mają obaj usposobienie! odparł Pencroff.
— A teraz — rzekł Gedeon Spilett — ponieważ jaguar opuścił swe mieszkanie, nie widzę powodu, przyjaciele moi, dlaczegobyśmy go nie mieli zająć na tę noc?