Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

giem na tem samem miejscu, w którem żegluga dla braku wody zostałaby wstrzymaną.
Według jego obliczenia oddzielało ich od wybrzeży jeszcze jakie pięć do sześć mil; była to odległość zbyt wielka, by można się odważyć przebyć ją nocą wśród tych nieznanych borów.
Łódź popychana zatem bez przerwy mknęła wśród lasu, który zwolna gęstniał znowu i zdawał się nawet bardziej zaludniać, gdyż jeśli nie mylił wzrok marynarza, zdawał się tenże dostrzegać gromady małp skaczących przez zarośla. Niekiedy nawet dwoje lub troje tych zwierząt zatrzymywało się w pewnem oddaleniu od czółna i spoglądało na naszych podróżnych nie objawiając najmniejszej trwogi, jakby widząc po raz i erwszy dopiero ludzi, nie nauczyły się jeszcze ich lękać. Z łatwością byłoby przyszło ubić kilka tych czwororękich postrzałami, lecz Cyrus Smith sprzeciwiał się tej niepotrzebnej rzezi, która dla zapalonego Pencroffa była nie małą pokusą. Odradzała ją zresztą sama roztropność, małpy te bowiem obdarzone niepospolitą siłą i zręcznością mogły być niebezpieczne i lepiej było nie drażnić ich niewczesną całkiem napaścią.
Prawda, że marynarz zapatrywał się na małpę ze stanowiska czysto kulinarnego, i w samej rzeczy zwierzęta te, wyłącznie trawożerne dają wyborną zwierzynę; lecz ponieważ na żywności nie zbywało, więc byłoby zupełnie niepotrzebnem trwonić amunicję na wiatr.
Około godziny czwartej żegluga stała się nader uciążliwą, łożysko rzeki bowiem tamowały