Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co, — młodego prosiątka — nic więcej, Pencroffie. Słysząc twoją radość, sądziłem, że co najmniej przynosisz kuropatwę z truflami.
— Jakto? — wykrzyknął Pencroff — miałżebyś pan przypadkiem pomiatać młodem prosięciem?
— To nie — odrzekł Gedeon Spilett, nie okazując żadnego uniesienia — owszem, byleby się go nie nadużyło....
— No, no, dobrze już, dobrze, panie dziennikarzu, — odciął się marynarz, rozdrażniony takiem lekceważeniem swojej zdobyczy — grasz pan rolę wybrednisia? A siedm miesięcy temu, gdyśmy wylądowali na tę wyspę, nie posiadałbyś się był z radości, napotkawszy taką zwierzynę....
— Tak to, tak — odrzekł korespondent. Człowiek nigdy nie jest ani doskonałym ani zadowolonym.
— No, co tam — ciągnął dalej Pencroff — tego jestem przynajmniej pewny, że Nab się dziś popisze. Popatrzcie. Tych dwoje pekarysków ma zaledwie trzy miesiące!... Kruche będą, jak przepiórki!... Pójdź, Nabie pójdź! Ja sam dopilnuję ich upieczenia.
I marynarz, prowadząc za sobą Naba, wybiegł do kuchni i zatopił się cały w przyrządzaniu ulubionej zwierzyny.
Zostawiono mu zupełną swobodę. Nab i on przygotowali wspaniałą ucztę złożoną z dwóch pekarysów, zupy z kangura, szynki wędzonej, migdałów szyszkowych, napoju z korzenia smokownika, herbaty Oswego, — słowem ze wszyst-