Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płochliwej. Top poskoczył za niemi żwawo lecz pan jego przywołał go napowrót, gdyż nie była to pora na łowy. Później, co innego! Inżyniera nie łatwo było odwieść od myśli, którą raz wbił sobie w głowę. Można było twierdzić na pewne, że ani zważał na okolicę, którą szli, ani na kształt jej, ani na jej płody. Wyłącznym przedmiotem jego obserwacji była góra, na którą chciał się wedrzeć i ku niej też dążył prosto.
O godzinie dziesiątej nastąpił kilkuminutowy odpoczynek. Przy wyjściu z lasu roztoczył się przed ich oczyma układ orograficzny całej okolicy. Góra składała się z dwóch ostrokręgów. Jeden z nich, ścięty w wysokości dwóch tysiący pięćset stóp, podtrzymywany był poprzecznemi z dołu pasmami gór, rozgałęzionych fantastycznie, niby szpony olbrzymiej łapy zatopione w ziemię. Pomiędzy temi poprzecznemi pasmami ciągnęło się tyleż czeluści wąskich, najeżonych drzewami, których ostatnie grupy wznosiły się aż do samego pnia ostrokręgu. Roślinność zdawała się szczuplejszą w północno-wschodniej stronie góry, gdzie czerniały pręgowate wyżłobienia dość głębokie, zapewne wystygłe potoki lawy.
Na pierwszym ostrokręgu sparty spoczywał drugi ostrokrąg, z lekka na samym szczycie zaokrąglony i pochylony nieco na bok. Rzekłbyś, że to kapelusz olbrzymi zsunięty na jedno ucho. Zdawał się składać cały z nagiej ziemi, którą w wielu miejscach przerzynały czerwonawe skały.
Tak wyglądał szczyt drugiego ostrokręgu