Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie możnaż jednak co na to poradzić?
— Nie — chyba zdać sobie sprawę z postępu fenomenu. Zajmij się więc Ayrtonie wszystkiem, co jest do zrobienia w zagrodzie. Ja zaś, przez ten czas, pójdę w górę aż po za źródła Czerwonego potoku i zbadam stan góry na jej stoku północnym. A potem...
— A potem... panie Smith?
— A potem odwidzimy kryptę Dakkara... Chcę widzieć... No, koniec końców — przybędę po ciebie za dwie godziny.
Po wysłuchaniu tego, Ayrton wszedł w podwórze zagrody i w oczekiwaniu na powrót inżyniera, zajął się baranami i kozami, które zdały się uczuwać pewien niepokój wobec pierwszych oznak wybuchu.
Przez ten czas zaś Cyrus Smith zapędził się aż na grzbiet wschodniej ściany, okrążył Czerwony potok, i doszedł wreszcie do miejsca gdzie towarzysze jego odkryli zródło siarczane, w czasie pierwszej ich wycieczki.
Rzeczy się od tego czasu ogromnie zmieniły. Zamiast jednej kolumny dymu, naliczył ich trzydzieści wybuchających z ziemi, jak gdyby je gwałtownie wypierał z pod spodu stempel jaki. Jawnem było, że kora ziemska podlegała w tym punkcie przerażającemu naciskowi. Atmosferę przesycał gaz siarczany, wodoród, kwas węglany wszystko to w połączeniu z wyziewami wodnemi. Cyrus Smith czuł jak drżą mu pod nogami owe tufy wulkaniczne, któremi cała przestrzeń tu