Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mógł wystarczyć robocie, oczekującej w zagrodzie, do której był zresztą nawykły; pewne zdziwienie przeszło tedy Pencroffa i innych, gdy usłyszeli jak inżynier odezwał się do Ayrtona.
— Skoro pan idziesz jutro do zagrody, będę ci towarzyszył.
— Ach! panie Cyrusie — zawołał na te słowa marynarz, nasze dni pracy policzone, a jeżeli pan sobie w ten sposób urządzisz wycieczkę — przyprawi to nas o stratę czterech rąk!
— Jutro powrócimy — odrzekł Cyrus Smith — a co do mnie potrzebuję być w zagrodzie. Pragnę rozpoznać jak się mają rzeczy z wybuchem...
— Wybuchem! wybuchem!... — zawołał Pencroff, z miną wielce niezadowoloną!.. Co mi to za ważna rzecz ten wybuch, z którego ja nic sobie nie robię!
Pomimo jednak protestacyj marynarza, wycieczka zamierzona przez inżyniera utrzymała się na dzień jutrzejszy. Harbert byłby chętnie towarzyszył Cyrusowi Smithowi, ale bał się zrobić przykrość Pencroffowi, oddalając się.
Nazajutrz o świcie, Cyrus Smith i Ayrton, na wózku zaprzężonym w oba onaggasy, skręcili drogą do zagrody i tęgim nią kłusem popędzili.
Po nad lasem przelatywały grube chmury, którym krater góry Franklina dostarczał bez przerwy materji sadzowatych. Chmury te, to-