Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miało zupełnie zabraknąć sił temu niegdyś tak potężnemu ciału, dziś kruchej powłoce duszy zabierającej się do odlotu. Resztki życia zogniskowały się w sercu i głowie.
Inżynier i korespondent odbyli naradę cichym głosem. Możnaż było jeszcze coś uczynić dla umierającego? Czyliż było podobne, jeżeli już nie ocalić go, to przynajmniej przedłużyć mu życie na dni kilka? Nie, on sam oświadczył, że nie ma już dlań żadnego środka i oczekiwał ze spokojem śmierci, nie przejmującej go obawą.
— Jesteśmy bezsilni... — rzekł Gedeon Spilett.
— Z czegóż on jednak umiera? — spytał Pencroff.
— Gaśnie — odpowiedział korespondont.
— Gdybyśmy go jednak — ciągnął dalej marynarz, — wynieśli na świeże powietrze i na słońce, możeby przyszedł do siebie?
— Nie, Pencroffie — odparł inżynier — toby się na nic nie zdało! A zresztą kapitan Nemo nie zgodziłby się nigdy na opuszczenie swego pokładu. Od trzydziestu lat już żyje na Nautilusie i na Nautilusie a nie gdzieindziej chce umrzeć.
Zapewne kapitan Nemo musiał słyszeć odpowiedź Cyrusa Smitha, ponieważ podniósł się i rzekł głosem słabym, ale jeszcze zrozumiałym:
— Masz pan słuszność. Powinienem i chcę umrzeć tutaj... Mam nawet pod tym względem prośbę do panów...
Cyrus Smith i towarzysze zbliżyli się do