Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dusza mogła się czuć dotkniętą. Wspaniałość, objawiająca się w taki sposób, aby uniknąć wszelkiej oznaki wdzięczności, zdradza rodzaj pogardy dla protegowanego, pogardy, która poniżała do pewnego stopnia w oczach Cyrusa, wartość dobrodziejstw nieznajomego.
— Szukajmy — ciągnął dalej — i daj Boże, abyśmy kiedyś mogli dowieść temu pysznemu opiekunowi, że miał do czynienia nie z niewdzięcznikami! Cóżbym dał za sposobność odpłacenia mu się, jakąś wielką przysługą, choćby z narażeniem naszego życia!
Od tego dnia, poszukiwanie nieznajomego stało się jedynym celem zajęcia osadników wyspy Lincolna. Wszystko popychało ich do odkrycia słowa tej zagadki, słowa, które zaiste mogło być tylko imieniem człowieka obdarzonego prawdziwie niepojętą, nadludzką prawie potęgą.
Po kilku chwilach osadnicy powrócili do domu, kędy starania ich przywróciły wkrótce Ayrtonowi energję moralną i fizyczną.
Nab i Pencroff przenieśli trupy do lasu, na pewną odległość od zagrody, i pogrzebali je tam głęboko.
Następnie opowiedziano Ayrtonowi wszystko, co zaszło podczas jego uwięzienia. Dowiedział się o przygodach Harberta i o wszystkich próbach, przez jakie osadnicy przeszli. Co do nich, stracili już całkiem nadzieję zobaczenia go kiedykolwiek znowu, sądząc, że go spotkała niemiłosierna śmierć z rąk korsarzy.
— A teraz — ozwał się Cyrus Smith, koń-