Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miejscach. W bliskości ogniska które zdało się być niedawno zgaszonem, spostrzegli osadnicy ślady wzbudzające ich najżywszą uwagę. Po zmierzeniu jednego za drugim na szerokość i długość, poznali z ławośsią ślady stóp pięciu ludzi. Pięciu korsarzy obozowało tedy widocznie w tem miejscu ale — i to właśnie było przedmiotem najtroskliwszego badania, nie można było znaleźć szóstego odcisku, któryby musiał być śladem Ayrtona.
— Ayrtona nie było z nimi — ozwał się Harbert.
— Nie — odpowiedział Pencroff — a jeżeli go nie było, musieli więc go już zabić ci nędznicy! Niemająż więc ci hultaje jakiej nory, gdzieby ich można było wytropić i przyprzeć jak tygrysów.
— Nie — odrzekł korespondent — najprawdopodobniej błąkają się bez celu i nie myślą zmienić tego systematu, aż staną się panami wyspy.
— Panami wyspy! — zawołał marynarz. Panami wyspy!... powtórzył zduszonym głosem, jak gdyby go pięść żelazna ścisnęła za gardło. A po chwili odezwał się tonem nieco spokojniejszym:
— Czy wiesz pan, panie Cyrusie, jaką to ja kulę wpuściłem w lufę mojej strzelby?
— Nie Pencroffie!
— Oto tę samą która przeszyła piersi Harberta, i zaręczam panu że nie chybi ona celu!
Najsłuszniejszy odwet jednak nie mógł po-