Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Granitowego, na brzegu małego przytoku Dziękczynnej, nieznanego im dotychczas, niewątpliwie jednak należącego do systemu wód, któremu grunt ten zawdzięczał swoją zadziwiającą żyzność.
Po obfitej wieczerzy, do której osadnicy zasiedli z mocno zaostrzonym apetytem, przedsięwzięto odpowiednie środki ostrożności na noc. Gdyby inżynier miał tylko do czynienia z dzikiemi zwierzętami, jaguarami lub innemi, byłby kazał po prostu rozpalić ognie około obozowiska i to by wystarczyło do obrony; korsarzy jednak blask płomienia prędzejby przywabił niż powstrzymał, stosowniejszą tedy zdawało się w tym razie otoczyć się nieprzebitą ciemnością.
Zresztą nie zapomniano bynajmniej o urządzeniu straży. Dwóch osadników miało czuwać razem, a co dwie godziny mieli ich zmieniać towarzysze. Ponieważ zaś pomimo wszelkich protestacyj Harberta, usunięto go od obowiązku czuwania, raz więc Pencroff i Gedeon Spilett, drugi raz inżynier i Nab stali z koleji na straży w pobliżu obozowiska.
Noc zresztą trwała zaledwo kilka godzin. Ciemności były raczej wynikiem gęstwiny gałęzi aniżeli zniknięcia słońca. Głębokie milczenie zamącały chyba tylko chrapowate wycia jaguarów i przedrzeżniające się wrzaski małp, które szczególniej irytowały pana Jowa.
Noc minęła bez żadnego przypadku a nazajutrz, 16 lutego, rozpoczął się dalszy pochód przez lasy, z większą powolnością niż trudem.
W tym dniu uszli osadnicy zaledwie 6 mil,