Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sam Bóg wie tylko, ile to postanowienie boleści i wyrzutów kosztować ich mogło!
Było to 29 listopada. Ósma z rana wybiła. Trzej osadnicy zabawiali się rozmową w pokoju Harberta, gdy nagle usłyszeli żywe poszczekiwanie Topa.
Na ten odgłos Cyrus Smith, Pencroff i Gedeon Spilett, pochwyciwszy za strzelby zawsze gotowe do strzału, wypadli z domu.
Top obiegał z wewnątrz palisadę, skacząc i naszczekując, ale widocznie z radości nie z gniewu.
— Ktoś nadchodzi!
— Niezawodnie!
— I to nie wróg!...
— Może Nab?
— Lub Ayrton?
Ledwo inżynier i jego towarzysze zdołali zamienić te słowa, jakaś postać przesadziła palisadę i stanęła przed nimi na nogach. Był to Jow, pan Jow we własnej osobie, Jow którego Top iście po przyjacielsku przyjmował!
— Jow! — zawołał Pencroff.
— To Nab go nam przysyła! — odrzekł korespondent.
— Jeśli tak — ozwał się korespondent, to musi być jakiś bilet przy nim.
Pencroff poskoczył ku orangowi. Niewątpliwie, jeżeli Nab potrzebował udzielić jakąś ważną wiadomość swemu panu, to nie mógł użyć pewniejszego i szybszego posłańca od Jowa, mogącego przejść takiemi drogami, któremi ani