Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Osadnicy pędzili więc, ze ściśniętem niespokojnością sercem. Przywiązali się szczerze do swego towarzysza. Mieliż go znaleźć ugodzonego ciosem tych, którym niegdyś przewodził?
Wkrótce przybyli do miejsca, w którem droga ciągnęła się wzdłuż owego maleńkiego strumyka, stanowiącego odpływ Czerwonego Potoku i skrapiającego łąki zagrody. Tu umiarkowali bieg, ażeby nie być bez tchu w chwili niezbędnej może i bliskiej walki. Broń trzymali odwiedzioną w rękach. Każdy baczną zwracał uwagę na las. Top wydawał głuche warczenie, nic dobrego nie wróżące.
Wreszcie pokazał się częstokół zagrody z pomiędzy drzew. Nigdzie nie było widać śladu jakichkolwiek spustoszeń. Brama stała zamknięta jak zwyczajnie. Głęboka cisza panowała w zagrodzie. Ani beczenie zwykłe baranów dzikich, ani głos Ayrtona nie dawały się słyszeć.
— Wejdźmy! — rzekł Cyrus Smith.
I to wyrzekłszy posunął się naprzód, podczas gdy towarzysze jego stanęli o dwadzieścia kroków w pogotowiu do strzału!
Cyrus Smith podniósł zasuwę wewnętrzną drzwi i chciał je otworzyć, gdy naraz Top wściekle zaszczekał. Po nad częstokołem zagrzmiał wystrzał — a wystrzałowi temu odpowiedział okrzyk boleści.
Harbert, ugodzony kulą, leżał na ziemi!...