Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zadowoleniem. Było teraz czem odziać, zaopatrzyć w bieliznę i w obuwie choćby całą wielką osadę.
— Oto z nas teraz bogacze! zawołał Pencroff. — Cóż my poczniemy z tem wszystkiem?
I co chwila wydobywały się z ust rozochoconego marynarza grzmiące „hurra“ na widok beczułek z wódką cukrową, fasek z tytoniem, broni palnej i ręcznej, całych bel bawełny, narzędzi roboczych, ciesielskich, stolarskich, skrzyń ze zbożem rozmaitego gatunku, i tym podobnych rzeczy, którym krótki pobyt we wodzie wcale nie zaszkodził. Ach! jak pożądane byłyby były te przedmioty dwa lata temu! Mimo to i teraz, chociaż osadnicy własnym przemysłem do wszystkiego sobie dopomogli, skarby te przydały się bardzo.
Nie brakło na nic miejsca w składach Pałacu Granitowego, tego dnia jednak nie było już czasu na zmagazynowanie wszystkiego. Trzeba jednak było pamiętać o tem, że owych sześciu zbójów z załogi Speedye’go znajdowało się na wyspie, że byli to zapewne łotry pierwszego rzędu, i że trzeba się było mieć przed nimi na baczności. Pomimo że most na Dziękczynnej i wszystkie mostki były zwiedzione, zbóje tacy nie daliby się zapewne odstraszyć rzeką jaką lub potokiem, a wiedzeni rozpaczą, mogli być niebezpiecznymi.
Później miano zastanowić się nad tem, jak względem nich postąpić, tymczasem zaś trzeba było odbywać straż nad skrzyniami i pakami