Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tej samej prawie chwili rozległ się silniejszy huk, kłąb dymu buchnął z okrętu, i kula działowa roztrzaskała wierzchołek skały zasłaniającej Ayrtona i Pencroffa, żadnego z nich jednak nie tknęła.
Straszliwe przekleństwa ozwały się z czółna, które natychmiast puściło się w dalszy bieg. Inny zbój zastąpił u steru poległego kolegę i wiosła zapluskały żwawo we wodzie.
Zamiast powrócić jednak do okrętu, jakby się można było spodziewać, czółno puściło się dalej wzdłuż wysepki, aby okrążyć ją u południowej kończyny. Korsarze usiłowali z całych sił, by wyjść jak najprędzej po za obręb strzałów.
Zbliżyli się tak na sążni kilkanaście do wklęsłej części wybrzeża zakończonej przylądkiem Rozbitków, i okrążywszy go w linji półkólistej pod ciągłą osłoną dział okrętowych, skierowali się ku ujściu Dziękczynnej.
Zamiarem ich było widocznie wcisnąć się tym sposobem do kanału i zająć tył osadnikom znajdującym się na wysepce, i jakakolwiek byłaby liczba tychże, wziąć ich we dwa ognie z czółna i z okrętu, coby ich postawiło w nader niekorzystnem położeniu.
Przez kwadrans posuwało się czółno w tym kierunku. Cisza zupełna i spokój panowały na morzu i na niebie.
Pencroff i Ayrton, pomimo że wiedzieli o tem, iż narażają się na odcięcie, nie porzucili swoich stanowisk, częścią dlatego, że nie chcieli jeszcze pokazać się nacierającemu nieprzyjacie-