Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciał wpierw poznać miejscowość, zanimby poprowadził swą bandę.
Upłynęło półtorej godziny, a na pokładzie okrętu nie widać było żadnych przygotowań ani do napadu, ani do wylądowania. Bob Harvey wahał się widocznie. Przez najlepsze lunety nie mógł niezawodnie dostrzedz żadnego z osadników ukrytych między skałami. Również nie mogła zwrócić uwagi jego kotara z zielonych gałęzi i z wikliny zasłaniająca okna Pałacu Granitowego i dziwnie odbijająca od nagiej skały. Jakżeby mógł nawet wpaść na myśl, że w tej wysokości, we wnętrzu tej jednolitej masy granitowej wykute jest mieszkanie ludzkie? Począwszy od przylądka Ostrego Szponu aż po przylądek Obu Szczęk, wzdłuż całej zatoki Zjednoczonych Stanów, żadnych nie mógł dostrzedz śladów, że wyspa była lub mogła być zamieszkałą przez ludzi.
Wreszcie około godziny ósmej zauważyli osadnicy niezwykły ruch na pokładzie Speedy’ego. Zaczęto ciągnąć na blokach łodzie okrętowe i spuszczono w morze jedno czółno. Wsiadło do niego siedmiu ludzi. Uzbrojeni byli w strzelby; jeden z nich zasiadł u steru, czterech przy wiosłach, a dwóch innych, przykucnąwszy na przedzie czółna, gotowi do strzału, wlepili wzrok w wyspę. Zamiarem ich było bezwątpienia wyjechać na zwiady, nie zaś wylądować, w takim razie bowiem byliby się we większej zebrali liczbie.
Korsarze, siedzący na szczycie głównego