Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 294 —

Klock-Klock na wyspie Tsalal, zostali wszyscy zasypani gruzami sztucznie potworzonych wzgórz, on znalazł się z kilku drugimi jeszcze w miejscu, z którego szczęśliwie zdołał się wydobyć i schronić w jednej z głębokich jam, powstałych zapewne przez wykopanie owych olbrzymich brył steadytowych. Aby ktoś inny jeszcze oprócz nich ocalał, nie przypuszczali nawet, przekonać się zaś o tem nie było możebne, z obawy przed nową napaścią krajowców, jak mu to metys opowiedział. Siedzieli więc tam ukryci, podczas gdy Prym z Petersem znajdowali się po drugiej stronie wąwozu, który przedzielał ten dziwny labirynt tsalalski. Było ich razem siedmiu, a mianowicie: Wiliam Guy, Waterson, Roberts, Coven, Trinkle, oraz zmarli niedawno Forbes i Lexton. Nie śmiejąc się ruszyć, widzieli wszakże wszystko co się dokoła nich działo. Znany więc był im napad krajowców na Oriona, wysiłki obrony tych sześciu, którzy na nim pozostali, wreszcie straszny wybuch prochu i zupełne zniszczenie statku oraz śmierć tysiąca krajowców. Podczas jednak, gdy Prym z Petersem, jak wiemy, zdołali upatrzyć chwilę sposobną do ucieczki, oni nie mogli odważyć się na to, bowiem nazbyt wielki ruch panował nieustannie u najbliższego im wybrzeża. W każdym razie nadzieja, że zdołają prędzej czy później dopaść jakiej łodzi i porzucić tę ziemię, dodawała im siły do zniesienia nad wyraz przykrej chwili obecnej. Żywiąc się bowiem jedynie orzeszkami, rwanemi z pobliskich krzewów, poczęli doświadczać w końcu strasznych boleści; aż najniespodziewaniej położenie ich uległo zupełnej zmianie.
Było to 22-go lutego, gdy głośne okrzyki „tekeli-li” i „lama-lama”, wydawane przez biegnące w najwyższym popłochu tłumy krajowców, zwróciły uwagę ukrytych w czeluści rozbitków. Z początku nie mogli zrozumieć, co było przyczyną tak ogólnego przerażenia, aż wreszcie dojrzeli Sułtana, wiernego psa Pryma, który towarzysząc tu swemu panu, nie