Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 234 —

chwili! Jakże bolesną jest ta strata! A tak szczęśliwie bez żadnego wypadku śmierci jechaliśmy od samych Kerguellen.
Jeszcze wszakże jaśniała nam iskierka nadziei, że może w upadku zdołali uczepić się lodowca na niższych jego odłamach. Próżne jednak były nasze poszukiwania, których nie zaniedbaliśmy, skoro tylko mgła nieco się rozwiała.
Katastrofa zaszła tak nagle i z taką siłą, że ludzie ci zajęci właśnie w górze przy żaglach, nie zdążyli znaleść pewnego oparcia, a połamane maszty i w strzępy podarte płótna, były wymównem świadectwem tego, co się tam dziać w owej chwili musiało.
Skoro śmierć pięciu naszych ludzi stała się pewną, rozpacz ogarnęła serca wszystkich, i każdy zadrżał mimowoli przed widmem oczekujących nas odtąd niewątpliwie dalszych klęsk i niebezpieczeństw.
— A Hearne? — rzekł wreszcie Marcin Holt, przerywając po dłuższej chwili żałobne milczenie.
— Przypomnienie słuszne! Co się dzieje z Hearnem, odsiadującym swą karę w piwnicach statku? W ogólnym popłochu zapomnieliśmy o nim zupełnie.
Jem West bez zmudy jednej chwili wciągnął się na pokład po linie od holowania, która służyła nam wszystkim do zejścia na lodowiec.
Z niepokojem oczekiwaliśmy powrotu porucznika, choć naprawdę Hearne postępowaniem swem nie zasługiwał na tyle z naszej strony współczucia.
A jednak trudno mi było oprzeć się myśli, że gdybyśmy byli uwzględnili jego żądania tam jeszcze w Tsalal, gdybyśmy wtenczas nawrócili na północ, żaglowiec nasz nie stałby teraz na płynącym lodowcu!... I przed ogromem odpowiedzialności jaką ściągnąłem na siebie, ja, który głównie przyczyniłem się do przedłużenia tej wyprawy, stałem teraz bezsilny i zgnębiony...