Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 229 —

wniej, oparty o poręcz, wpatrzony w daleką przestrzeń, lecz siadał pod masztem skulony, senny i apatyczny.
— Chciej mię pan zrozumieć, to nie tam, nie tam! — powtarzał z rozpaczą w głosie — nie tam szukać winniśmy Pryma! — A ja nie znalazłem i słowa by go uspokoić i pocieszyć.
Około godziny 7-ej wieczorem podniosła się tak gęsta mgła, iż żegluga i tak już bardzo trudna, stała się prawdziwie niebezpieczną...
Dzień przebytych wzruszeń, nadziei i obaw, wyczerpał mię zupełnie; zeszedłem więc do kajuty, gdzie rzuciłem się w ubraniu na łóżko. Pokrzepiający jednak sen, nie skleił moich powiek, nie uciszył rozdrażnienia, jakkolwiek zdawało mi się, iż jakaś ręka żelazna trzyma mię nieruchomo na posłaniu; pół na jawie, pół we śnie umysł mój pracował ciągle.
— Ha! gdybym tak był niezależnym panem Halbranu, gdybym go mógł nabyć teraz choćby kosztem całej mej fortuny, gdyby ci ludzie byli mymi niewolnikami, nie ustąpiłbym, i mimo wszystkiego, dotarłbym tam, tam... gdzie mię ciągnie siła nieprzeparta!...
To znowu brała mię ochota spuszczenia się potajemnie z Petersem do jednej z łodzi, by dopłynąć z prądem do lądu, na którym tamci żyją. I uczyniłem tak, ale oczywiście już we śnie. Było to niby dnia następnego, gdy kapitan wydał stanowczy rozkaz powrotu. W spuszczonej łodzi siedział metys ze mną, i podczas gdy Halbran wracał na północ, prąd unosił nas w przeciwną stronę. Niebawem ciche, czyste morze roztaczało się dokoła, a łódź szła ciągle dalej i dalej... Zatrzymała się wreszcie. To ziemia, ziemia obszerna! Wstępujemy na nią, aż tu nagle podnosi się i sięga pod obłoki olbrzymia postać lodowego sfinksa. Nieustraszony idę śmiało ku niemu. Zadaję mu pytania, a on mi powierza tajemnice stron podbiegunowych. Nagle poczyna się wszystko dzi-