Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 186 —

praktycznym rozumem. Opuścić więc teraz Tsalal i skierować się w powrotnej drodze na Atlantyk, wydało mi się, jak już mówiłem, rzeczą całkiem niemożebną, pozbawioną wszelkiego uczucia ludzkiego i przeczuwałem, że Peters wołając: „nie opuścimy teraz biednego Pryma”, liczy na moje poparcie.
Jakże jednak proponować nawet kapitanowi, aby narażał Halbran na dalsze niebezpieczeństwa, gdy stanowcza odmowa, nawet z jego strony, była do przewidzenia?...
Korzystając wszakże z ogólnego milczenia, jakie zapanowało na pokładzie po wyznaniu Petersa, zabrałem głos.
— Przyjaciele — rzekłem — nim zapadnie ostateczna decyzya, należałoby może rozpatrzeć całe obecne położenie, abyśmy po niewczasie nie czynili sobie gorzkich, lecz próżnych już wyrzutów. Zastanów się więc, proszę, kapitanie i wy wszyscy towarzysze moi! Przed siedmiu zaledwie miesiącami Waterson zostawił jeszcze rodaków waszych na Tsalal, a jeśli zdołali oni wytrwać tu aż do tej pory, dzięki warunkom, jakie przedstawiała wyspa, mianowicie po opuszczeniu jej przez krajowców, to czyż nie jasnem jest, że niedawne dopiero trzęsienie ziemi kazało im szukać innego schronienia? W takim zaś razie mając wątłe tylko łodzie krajowców do rozporządzenia, gdzieżby się mogli udać, jeśli nie na jednę z pobliskich ziem, bądź wyspy, bądź jakiego lądu stałego? Że jedynie tak być musiało, o tem mam głębokie przekonanie, lecz równocześnie przekonanie to mówi mi, iż wszystko, cośmy dotąd zrobili dla ich ratowania przepadnie marnie — czyli, że nie zrobiliśmy dla nich nic zgoła, jeżeli teraz mianowicie ich opuścimy.
Powiodłem wzrokiem po otaczających; wyraz ich twarzy nie dawał żadnej odpowiedzi; Len Guy tylko z głową schyloną, stał widocznie wzruszony uznając prawdopodobnie słuszność mego zdania.