Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 177 —

Zdawało się, iż usiłuje rozbudzić uśpioną swą pamięć. Wreszcie spojrzawszy mi prosto w oczy, rzekł z przekonaniem:
— Nie zginął tam wcale — zechciej mię pan zrozumieć... — Dick Peters nigdy mi o tem nie mówił...
— Dick Peters? Alboż ty znałeś Dicka Petersa? — zapytał porucznik.
— Znałem go.
— Gdzie?
— W Wandalia, w Stanie Illinois.
— Czy to od niego masz te wiadomości o owej podróży?
— Od niego, poruczniku!
— Więc on powrócił sam, zostawiwszy tu Pryma?...
— Sam powrócił.
— Opowiedz-że raz wszystko co wiesz — zawołałem, nie mogąc dłużej opanować zniecierpliwienia. Bo oto ten Hunt znał osobiście Dicka Petersa, i słyszał z ust jego wszelkie szczegóły wypadków, które sądziłem, iż na zawsze pozostaną dla nas tajemnicą.
Ulegając wpływowi mego rozkazu, Hunt począł opowiadać w zdaniach urywanych wprawdzie, lecz dość wyraźnych.
— Tak... była tam zasłona z mgły... mówił mi o tem często Peters... niech mię pan zrozumie... Obadwaj, Prym i on płynęli w łodzi z wyspy Tsalal... Potem... potem, nadpłynął lodowiec, nastąpiło silne zetknięcie i Peters wpadł do morza. Zdołał jednak uczepić się lodowca... następnie wdrapał się na niego i — chciej mię pan zrozumieć, widział, jak łódź biegła dalej z prądem daleko — bardzo daleko... Napróźno Prym usiłował nawrócić i złączyć się z towarzyszem, prąd unosił łódź z wielką siłą... I Prym, biedny Prym... kochany Prym... nie powrócił dotychczas! Jest tam... dotychczas tam!...
Prawdziwie, gdyby Dick Peters we własnej osobie wypowiadał ostatnie słowa, nie byłby z pewnością zdolny nadać

Sfinks lodowy.12