Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 58 —

kają z wielkiem krzykiem powtarzając wyrazy: Tekelili! Tekelili!
W ciągu całego następnego tygodnia, żywiąc się jedynie orzechami i roślinami zbieranemi ukradkiem, siedzieli Artur Prym z Petersem w jakiejś głębokiej jamie, wykopanej dla wydobycia steatydu, i pewnego rodzaju czarnego marglu, zmieszanego z grubemi ziarnkami nieznanego metalu.
Jama ta zajmowała przestrzeń znaczną, którą obchodząc, napotkali ułożone z drobnych kamieni jakieś linie i figury zagadkowe. Artur Prym nie omieszkał je odrysować, i przekonał się później, że całość ich złożyła znaki staroarabskiego pisma, które oznaczały: „Istota biała” i „kraje południa.”
Jak widzimy, autor amerykański rozwinął tu w całej pełni swą fantazyę, tak bogatą i tak twórczą, że jeden z poważnych jego krytyków słusznie powiedział o nim: „Fantazya góruje tu nad wszystkiemi innemi zdolnościami; jest to niby jakaś siła niezwykła, zdolna przeczuć najtrudniejsze do zbadania tajemnice, przeniknąć najzawilszy stosunek rzeczy.”
Lecz kończmy dalsze opowiadanie:
Ponieważ, co łatwo zrozumieć, zarówno Prym jak i Peters, nie przyjęli biernie smutnego losu ukrywania się w tym dole aż do końca bodaj życia, przeto spróbowali jednego razu ucieczki, kierując się ku wybrzeżom morza. Niebawem jednak ujrzeli się ścigani przez pięciu krajowców, i wkrótce przyszło do nieuniknionej walki, która dzięki nadzwyczajnej sile Petersa, a jeszcze więcej wystrzałom z rewolweru Pryma, skończyła się zabiciem czterech przeciwników, gdy piątego powlekli jako jeńca ze sobą, wskoczyli spiesznie do najbliższej łodzi, i popłynęli w niej z biegiem prądu dalej ku biegunowi, na 84° szerokości.
Jakkolwiek kilka wysp rysowało się w niezbyt odległej przestrzeni, jednak roztropność kazała ominąć je ostrożnie.