Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 25 —

ślą, że Halbran opuści port Christmas nie zabrawszy mię na swój pokład. Lecz mimo rozumowania, nie mogłem się oprzeć uczuciu niechęci względem kapitana, którego postać przedstawiła mi się nadto dziwnie niejasno i zagadkowo.
Ciekawość moja została niezwykle podrażnioną. Przeczuwając ukrywającą się na dnie duszy marynarza jakowąś tajemnicę, zapragnąłem ją zgłębić — i to tem usilniej, im większe ku temu znalazłem przeszkody.
Również jak ja niezadowolony, chociaż z innych powodów, oberżysta Atkins przysiadł się do mnie w czasie obiadu — i dowiedziawszy się o danej mi stanowczej odmowie, począł szeroko się rozwodzić, jakiego doznał zawodu z przyczyny małej sprzedaży i kupna; jak za oczywistym zakazem, cała załoga nie opuszcza statku; jak nikt z marynarzy prócz jednego Hurliguerly, nie zajrzał nawet do oberży, na czem wszystkiem on, Atkins, ponosi znaczne straty.
Wzmianka ostatnia przypomniała mi znowu obietnicę bosmana. Czy jednak i on napróżno starał się skłonić ku memu żądaniu decyzyę kapitana, nie mogłem się dowiedzieć, gdyż Hurliguerly nie pokazał się więcej i przez trzy dni następne t. j. 10, 11 i 12 sierpnia, wszyscy na żaglowcu w ciągłym zostawali ruchu. Jedni zajęci znoszeniem lub pakowaniem towaru, inni znowu obowiązkiem zbadania stanu masztów, żagli i całego statku.
Czynności te odbywały się cicho, systematycznie, bez nawoływań i tak ogólnego w podobnych razach zamięszania.
— Widocznie załoga Halbranu trzymaną jest w niezwykle surowej dyscyplinie — myślałem sobie, patrząc na stojący w zatoce statek, który, jak mię powiadomił Atkins, już 15-go miał podnieść kotwicę.
W przechadzkach mych zdarzyło mi się kilkakrotnie spotkać kapitana, lecz mijaliśmy się zawsze jak obcy sobie ludzie. Zauważyłem wszakże raz, pewne z jego strony wa-