Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Aż do dziesiątéj nie poruszyli się atakujący; ognie ich obozowiska zwolna gasły. Pola i równiny pogrążyły się w ciemnościach. Naraz Bushman dostrzegł cienie poruszające się po bokach góry. Dzicy byli już zaledwie o sto stóp poniżéj muru.
— Do broni! do broni — zawrzasnął Bushman.
Natychmiast wysunęła się szczupła załoga przed front południowy i rzęsistym ogniem powitała napastników. Dzicy odpowiedzieli na to okrzykiem wojennym i pomimo celnego ognia, nie przestawali piąć się do góry. Przy świetle strzałów, postrzeżono takie mnóstwo dzikich, że wszelki opór zdawał się niepodobnym. Jednak celne i niechybiające kule straszną rzeź sprawiały w ich gromadach. Mokololowie padali kupami i jeden przez drugiego staczali się na sam dół; w krótkich przerwach pomiędzy strzałami, można było słyszeć ich krzyk, jakoby dzikich zwierząt. Mimo to szli naprzód wytrwale, w ścieśnionych szeregach, coraz wyżéj i wyżéj, nie wypuszczając ani jednéj strzały, gdyż zbyt im było śpieszno dostać się na wiérzch.
Pułkownik strzelał na czele oddziału; jego towarzysze dzielnie go swym ogniem wspiérali, nie wyjmując Polandra, który może poraz piérwszy w życiu miał broń w ręku. Sir John cudów zręczności dawał dowody: to na téj, to na owéj skale stawał, przyklękał, schylał się, dając tak szybko ognia, że mu się sztuciec od gęstych strzałów rozpalił. Bushman zachowywał krew zimną, strzelał ze spokojem i był pewnym siebie, śmiałym i cierpliwym, jakim go znamy.
Lecz ani nadzwyczajna odwaga, ani pewność strzału, ni doskonałość broni nie mogły podołać liczbie. Każdego z poległych zastępowało dwudziestu nowych wojowników. Za wiele ich było na trzynastu ludzi, broniących forteczki. Po półgodzinnym oporze, pułkownik uznał, że dłużéj trudno się bronić, że liczba go zgniecie.
W saméj rzeczy, nietylko frontem góry, ale i bokiem wdzierały się tłumy dzikich. Trupy jednych służyły za stopnie drugim. Niektórzy porywali trupów w ręce i zasłaniając się nimi, jakby puklerzem, pięli się w górę. Scena ta, oświetlona krótkiemi czerwonemi odbłyskami strzałów, była przerażającą. Europejczycy