Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przed udaniem się ku górze, Bushman usiłował po raz ostatni zgromadzić rozpierzchnięty oddział, który nieprzyjaciele z łatwością mogli otoczyć i zabrać. Lecz gdy przybył na tył karawany, znalazł wozy wyprzężone i opuszczone, tu i owdzie tylko dostrzedz można było cienie Bochjesmanów, umykających na północ.
— Tchórze — wykrzyknął — zapominają o wszystkiém, o trudach, o pragnieniu, byle tylko ujść.
Poczém, zwróciwszy się ku Anglikom i dzielnym majtkom, zawołał:
— Naprzód! — chociażby sami.
I nagląc zmęczone konie, do ostatnich wysileń, pędzili, ile tchu starczyło, ku górze.
We dwadzieścia minut późniéj doszły ich uszu okrzyki wojenne Mokololów. Rozbójnicy widocznie szturmowali górę, na któréj szczycie błyskał raz poraz ogień strzałów: po bokach góry pięły się gromadki dzikich ku wierzchołkowi.
W mgnieniu oka, pułkownik z towarzyszami zsiedli ze zmęczonych koni, zabrali tył dzikim, a wydawszy okrzyk, zaczęli sypać nieustannym ogniem w hordę łupieżców. Na odgłos strzałów, Mokololowie mniemali, że uderzył na nich liczny oddział; napad ten gwałtowny przeraził ich i cofnęli się, nieużywszy ani strzał, ani dzirytów. Europejczycy strzelali celnie i wnet kilkunastu dzikich legło trupem.
Mokololowie rozstąpili się, a Europejczycy, korzystając z tego rzucili się w lukę i gruchocząc wszystkich spotykanych na drodze pięli się w górę.
W dziesięć minut wdarli się na szczyt w ciemnościach pogrążony. Oblężeni powstrzymali ogień, lękając się ugodzić którego z tych, którzy im z tak niespodziewaną przybywali odsieczą.
Znaleźli się tu wszyscy: Maciej Strux, Mikołaj Polander, Michał Zorn i pięciu majtków. Z pomiędzy towarzyszących im Bochjesmanów, pozostał tylko wierny Numbo. Nędzni, opuścili ich również w chwili niebezpieczeństwa.