Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szedłszy o kilka kroków daléj, nie przestawał wpatrywać się w dziwną chmurę, z któréj zjawienia się widocznie zdawał sobie sprawę.
Zbliżała się ona bardzo szybko; z łatwością można było poznać, że zaledwie na paręset stóp wznosi się nad ziemią; wiatr coraz bardziéj wzmagający się przynosił od niéj jakiś dziwny szmer, jakiś złowróżbny szelest.
W téj chwili poniżéj chmury, na bladawm tle nieba, ukazał się rój czarnych punktów, wynurzający się z łona chmury i tonący w niéj znowu; można je było liczyć na tysiące.
— Co to za punkty czarne? — zapytał Murray.
— Są to sępy, orły, sokoły, kanie; ciągną one zdala za tą chmurą i nie opuszczą jéj, dopóki nie ulegnie rozproszeniu lub zniszczeniu.
— Lecz cóż to za osobliwsza chmura?
— To nie chmura — rzekł Mokum, wyciągając rękę w kierunku nadlatującéj czarnéj masy, która już zakrywała czwartą część nieba; — to żywy obłok, szarańcza!
Bushman nie mylił się wcale. Europejczykowie mieli zobaczyć straszne, a na nieszczęście w tych stronach często powstające zjawisko, które w przeciągu jednéj nocy najżyzniejszą okolicę zmienia w pustynię. Szarańcza ta (acridium migratorium) liczy się na miliardy. Zalega ona czasami na cztéry do pięciu mil wszerz i wzdłuż okolicę, na któréj padnie, a pokrywa ziemię na parę stóp grubości.
— Tak — mówił Bushman — chmury te są straszliwém nieszczęściem dla okolic, na które spadają; daj Boże, abyśmy od nich ciężkiéj nie doznali klęski.
— Alboż jesteśmy właścicielami pól obsianych, lub pastwisk? Czegóż możemy się obawiać od tych owadów?
— Niczego, jeżeli przelecą nad naszemi głowami; wszystkiego, jeżeli spadną na dół. Wtedy nie pozostanie jeden listek na drzewie, jedno ździebełko trawy na ziemi; a pamiętaj o tém, pułkowniku, że my żywność wieziemy z sobą, ale nasze konie,