Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
267

Po niewielkiej falistości powierzchni oceanu, kapitan łatwo domyślał się blizkości lądu; doktór podzielał w zupełności jego zdanie pod tym względem.
Łatwo zrozumieć, dlaczego Hatteras tak bardzo pragnął znaleźć ląd stały przy biegunie północnym. Jakiegoż doznałby zawodu spotykając morze, więc przestrzeń niepewną, niepochwytną! Kawałek ziemi, choćby najmniejszej rozległości, do jego zamiarów był koniecznie potrzebnym! Bo i rzeczywiście, jak nadać oddzielną nazwę nieograniczonej przestrzeni oceanu? Jakże na falach morskich zatknąć flagę swego kraju? Jak wejść w posiadanie płynnego żywiołu, w imieniu swej najdostojniejszej monarchini?
Dlatego też z okiem w jeden punkt wlepionem, z busolą w ręku, Hatteras pożerał wzrokiem północ.
Na całej zresztą przestrzeni oceanu, jaką okiem objąć zdołał, nic wód jego nie ograniczało; mieszały się one w dali z krańcem jasnego widnokręgu. Tylko czasem góry lodu płynące szybko zdawały się usuwać, jakby dla zrobienia wolnej drogi zuchwałym żeglarzom.
W ogóle charakter całej tej strefy miał w sobie coś dziwnie szczególnego. Czyby to wrażenie