Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
214

W ciągu dwóch godzin uszli przeszło siedm mil (angielskich) nie napotkawszy żadnej zwierzyny, tak, że wyprawa ich myśliwska, zaczęła zmieniać się na prostą wycieczkę.
Nowy ten kraj przedstawiał obszerne płaszczyzny nie dające się objąć wzrokiem, urozmaicone tylko licznemi, świeżo z roztopów powstałemi strumieniami. Bagniska nieruchome jak stawy, błyszczały pod ukośnemi promieniami słońca. Porozpadane pokłady lodu odsłaniały grunt napływowy naniesiony przez wody, rozciągnięty na całej powierzchni kuli ziemskiej. Spotykano także niekiedy głazy erratyczne, których obecność w tem miejscu trudna była do wytłomaczenia. Pełno było wszędzie siwego łupku, rożnych ziem wapiennych, a nadewszystko ciekawych kryształów, przezroczystych, bezbarwnych i odbijających światło jak spat islandzki.
Doktór nie miał dość czasu, aby się bawić w geologiję, choć i nie polował — tak towarzysze jego szli szybko. Badał grunt jednak i mówił ile mógł, bez niego panowałoby nieprzerwane milczenie, bo Altamont nie miał ochoty odzywać się do kapitana, a ten, mniej jeszcze radby był mu odpowiadać.