Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
254

wierzchołki masztów. Jednakże kapitan kazał majtkowi zejść z czatowni i sam zajął jego miejsce; chciał korzystać z najmniejszego choćby światełka, dla rozpoznania horyzontu północno-zachodniego.
Shandon i tym razem korzystając ze sposobności, rzekł do Walla:
— A cóż, gdzież jest to morze wolne od lodów?
— Miałeś słuszność Shandonie, odrzekł Wall, a węgla już nie mamy więcej jak na sześć tygodni.
— Doktór wynajdzie zapewne jaki uczony sposób, odpowiedział Shandon, że nam i bez węgla ciepło będzie; słyszałem że przy ogniu lód robić można, to może on nam teraz pokaże, jak się to ogień z lodu robi.
To powiedziawszy, Shandon wzruszył ramionami i oddalił się do swej kajuty.
— Nazajutrz 20-go sierpnia, mgła opadła na chwilę. Harteras z wysokości czatowni, chciwy wzrok zagłębiał w przestrzeni, potem zeszedł na dół w milczeniu i wydał rozkaz do odjazdu lecz z rysów twarzy jego widać było, że i tym razem jeszcze nadzieja jego zawiedzioną została.
Forward podniósł kotwicę i puścił się na nowo w niepewną podróż ku północy. Nie mogąc liczyć na wiatr zmienny i z którego też przy ciągłej