Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
293

kamieni, gdy posłyszał nadzwyczaj mocne szczekanie Duka, nie tyle zajadłość, ile raczej boleść wyrażające.
— Czy słyszycie? spytał doktór.
— Musiał napotkać jakieś zwierzę, rzekł Johnson.
— Nie! nie! rzekł Clawbonny; skarży się to biedne stworzenie, płacze! tam musi być trup Hatterasa.
Wszyscy czterej pobiegli za śladem Duka, kopiąc się przez grubą warstwę popiołu, zasypującego im oczy. Przybyli nad małą zatoczkę, dziesięć stóp może wrzynającą się w skałę, którą fale morskie łagodnie lizały. Duk stał tam nad trupem swego pana.
— Hatteras! Hatteras! krzyknął doktór rzucając się na ciało swego przyjaciela. I nagle z piersi jego wyrwał się okrzyk trudny do opisania; uczuł bowiem pod swą dłonią tętno tego ciała krwią zbroczonego i nieżywego na pozór.
— Żyje! żyje! zawołał.
— Tak, słyszeć się dał głos bardzo słaby, żyję na lądzie biegunowym, na który burza mnie wyrzuciła, żyję na wyspie krolowej!
— Wiwat Anglija! wykrzyknęło pięć głosów jednozgodnych.
— I Ameryka także! zakończył doktór, podając