Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
156

niej. Tak zaopatrzeni, uzbrojeni i odziani, daleko iść mogli, a że im nie zbywało na zręczności i odwadze, mogli więc obiecywać sobie że ich wycieczka pomyślnym będzie nagrodzona skutkiem.
Wyszli o ósmej rano; Duk poprzedzał ich skacząc radośnie. Wstąpili na pagórek leżący od wschodu, okrążyli wierzchołek na którym była latarnia i zapuścili się na równinę kończącą się górą Bella.
Doktór ze swej strony umówiwszy się z Johnsonem o sygnały trwogi, na przypadek jakiego niebezpieczeństwa, zstąpił ku brzegowi ku różnokształtnym lodom, jeżącym się w zatoce Wiktoryi.
Retman pozostał sam w Szańcu Opatrzności, ale nie próżnował. Uwolnił najprzód psy grenlandzkie szamocące się w zamknięciu; zachwycone swobodą, skakały i tarzały się po śniegu. Potem Johnson zajął się licznemi szczegółami gospodarczemi. Miał zrobić zapas paliwa i spiżarniany, uporządkować składy, sporządzić niejedno narzędzie zepsute, wyreperować kołdry i przygotować obówie na długą w lecie wycieczkę. Roboty mu więc nie brakło i zajął się nią ze sprawnością właściwą żeglarzowi, który musi umieć potrosze wszystkie rzemiosła.