Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
116

podawał towarzyszom, gdyż utrzymywał, że inna niegodna jest jego gardła. Tego wieczora pił ją tak gorącą, że towarzysze nie mogli go naśladować.
— Ależ doktorze, poparzysz sobie wnętrzności, rzekł Altamont.
— Nic mi nie będzie mój kapitanie, odpowiedział doktór.
— Chyba masz pan podniebienie miedzią podbite, wtrącił Johnson.
— Bynajmniej, moi przyjaciele i zaręczam, że w tym względzie możecie brać przykład ze mnie. Są ludzie, a ja właśnie do liczby tych należę, którzy piją kawę gorącą na pięćdziesiąt pięć stopni.
— Pięćdziesiąt pięć stopni! za wołał Altamont, ależ ręka nie wytrzymałaby takiego gorąca.
— Masz słuszność kapitanie, bo też ręka nie może znieść więcej jak pięćdziesiąt stopni gorąca w wodzie; lecz podniebienie i język są wytrzymalsze niż ręka.
— Zadziwiasz mnie doktorze, rzekł Altamont.
— A więc przekonam was że tak jest.
Wziąwszy termometr wiszący w salonie, doktór zanurzył go w filiżance kawy wrzącej, a skoro takowy wskazał pięćdziesiąt pięć stopni gorąca, wy-