Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
347

Myśl ta dreszczem go przejmowała; doktór zaś i Bell przeciwnie, dwa widzieli błogie następstwa podobnego spotkania — to jest, że albo bliźnich swoich uratować zdołają, albo sami przez nich uratowani być mogą.
Lecz przykrości i trudy podróży, wkrótce zapomnieć kazały o wszystkiem, a myśleć o własnem niebezpiecznem położeniu.
Stan zdrowia Simpsona coraz się pogorszał; doktór widział symptomata blizkiej śmierci, a zaradzić temu nie był w możności. Sam także bardzo cierpiał na silną oftalmiję, grożącą mu zupełną utratą wzroku, jeśli nie będzie czuwał nad sobą. Zmrok ciągle panujący dawał dosyć światła, które odbite na śniegu, bardzo szkodliwie na wzrok oddziaływało; trudno było temu zapobiedz przez użycie okularów, gdyż te na tęgim mrozie pokrywały się grubą warstwą lodu, która nic widzieć nie pozwalała. A jednak droga wymagała największej baczności i zapobiegania z góry wszelkim wypadkom. Nie zważając przeto na grożące z oftalmii niebezpieczeństwo, doktór i Bell zakrywając jak można oczy, na przemiany kierowali saniami, które i tak zresztą bardzo źle posuwały się na płozach zbitych i poszczerbionych. Trudności jakie grunt przedstawiał, nie zmniejszały się wcale. Grunt był