Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
296

Podczas gdy księżyc przyświecał, liczne jego odbicia zjawiały się w atmosferze i blask jego podnosiły. To znowu koła księżycowe otaczały tę gwiazdę nocy, jaśniejącą wówczas zestrzelonem światłem w pośród okręgu świetlanego.
Dnia 26-go listopada morze przybrało silnie, i woda przeciskała się z gwałtownością przez otwór służący za studnię; podnoszący się żywioł wzruszył grubą warstwę lodu, a głuche i częste trzeszczenie, oznajmiało tę walkę podmorską; na szczęście okręt nie wyszedł ze swego lodowego łożyska, tylko łańcuchy jego rozbujane, brzęczały. Hatteras przewidując ten wypadek, kazał je był umocnić.
Następne dni były jeszcze zimniejsze; gęsta mgła zaległa atmosferę; wiatr miótł tumanami śniegu, a trudno było rozpoznać czy one z góry spadają czy też przybywają z rozległych płaszczyzn lodowych.
Osada okrętu zajmowała się różnemi czynnościami, głównie przygotowaniem tłuszczu i tranu z fok zabitych; tłuszcz ten zamienił się w bryły tak zmarznięte, że trzeba je było siekierą rozrąbywać, a każdy kawałek oddzielnie był twardym jak marmur. Takim sposobem zebrano ilość tranu mogącą wypełnić dziesięć baryłek; tu, obejść się było można bez wszelkich naczyń, które zresztą