Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
114

— Zatem, odrzekł Shandon, podróże na północ stały się łatwiejszemi od tej epoki?
— Bez porównania; zauważono jednak od lat kilku, że morze tutejsze usposobione bywa znów do zamarzania i zamknięcia się, może na długo dla badań żeglarskich. Jeden to więcej powód, żebyśmy się posunęli jak można najdalej. Tymczasem jesteśmy nieco jak ludzie, którzy posuwają się w nieznane sobie galerye, za któremi drzwi zamykają się ciągle.
— Czy mi radzisz doktorze, żebym się wrócił? rzekł Shandon, usiłując zbadać głąb myśli swego towarzysza.
— Ja? jak żyję nie używałem nóg do cofania się, i jestem za postępowaniem naprzód, choćby zginąć przyszło. Chciałem tylko dać do zrozumienia, że jeśli działamy zuchwale, to wiemy co nas czeka.
— A ty Garry co myślisz? pytał Shandon towarzyszącego im majtka.
— Szedłbym prosto przed siebie, komendancie; jestem tegoż zdania co i doktór Clawbonny. Zresztą, cokolwiek pan każesz, spełnimy.
— Nie wszyscy mówią jak ty Garry, nie wszyscy mają ochotę być posłuszni. A jeśli oprą się moim rozkazom?