Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
34

a nawet tak natrętnie, że doktór, jakkolwiek człowiek łagodny i towarzyski, na podobieństwo Sokratesa był przymuszonym zawołać w końcu:
„Mały jest mój domeczek, lecz daj Boże aby się nigdy nie zapełniał przyjaciołmi!“
Dla dopełnienia opisu Forwarda, dodać jeszcze potrzeba, że framuga na pomieszczenie wielkiego psa duńskiego, urządzona była pod samem oknem tajemniczej kajuty, lecz dziki jej mieszkaniec wolał koczować po całym okręcie. Niepodobna go było ugłaskać, i nikt się doń zbliżyć nie mógł bezkarnie; w nocy tylko słyszano jego żałosne wycie, które ponuro i przerażająco rozlegało się po całym statku.
Czy tęsknił za swym panem nieobecnym? czy przeczuwał niebezpieczeństwa tej dalekiej wyprawy? — trudno odgadnąć; majtkowie wszyscy prawie na ten ostatni zgadzali się powód, a niejeden nawet, na seryo brał go za jakieś szatańskie zwierzę.
Majtek Pen, człowiek bardzo gwałtowny i porywczy, gdy się zapędził pewnego razu chcąc go uderzyć, tak nieszczęśliwie upadł na róg windy, że sobie głowę skaleczył niebezpiecznie. Rozumie się, że wypadek ten przypisanym został tajemnej mocy psa dyabelskiego.