Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a Susquehanna przyciągnęła ich przyrząd po przestrzeni jednej mili, uniosłszy go o kilka metrów nad grunt.
Przeszukali tak całą płaszczynę podmorską, oszukiwani co chwila złudzeniami optycznemi, na które serce im biło z większą gwałtownością. Tu skała, tam jakaś wyniosłość dna, wszystko to wydawało im się pociskiem upragnionym i poszukiwanym, lecz prędko poznawali swój błąd, i w nową wpadali rozpacz.
— Ale gdzież oni są? — Gdzież oni są? wołał Maston.
I biedny człowiek głośno wołał po nazwisku NicholI’a, Barbicane’a, i Michała Ardan’a, jakby ci nieszczęśliwi mogli go słyszeć, i odpowiedzieć przez te grube ściany.
W takich warunkach odbywały się poszukiwania, aż dopóki powietrze nie zepsuło się w przyrządzie tak, że musieli na wierzch wypłynąć.
Holowanie rozpoczęło się około szóstej wieczorem, a ukończyło dopiero o północy.
— Do jutra tedy, rzekł J.—T. Maston wstępując na pomost korwety.
— Tak jest, odpowiedział kapitan Blomsberry.
— Ale już w innem miejscu.
— Tak.
J.—T. Maston nie wątpił jeszcze o skutku, lecz towarzysze jego, których nie upajał już zapał pierwszej chwili, zaczęli pojmować całą trudność przedsięwzięcia. To co się łatwem wydawało w San-Francisco, tu