Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żącej na 40 południku. Inna zaokrąglając się przecinała morze Nektaru, a przebiegłszy odległość 400 lieues, ginęła dopiero w łańcuchu Pirenejów. Inne od zachodu siecią płomienistą okrywały morza Chmur i Humorów.
Zkąd powstawały te jasne promienie, ciągnące się przez płaszczyzny tak samo jak i przez góry najwyższe? Wszystkie z jednego wspólnego wychodziły punktu — z krateru Tycho. Herschell przypisywał połysk ich dawnym strumieniom lawy zakrzepniętej; zdanie to jednak nie zostało przyjęte. Inni astronomowie, w tych niepojętych promieniach widzieli rzędy brył nieregularnych, wyrzuconych w epoce formacji góry Tycho.
— A czemużby nie? spytał Nicholl Barbicane’a, powtarzającego te różne zdania i zbijającego je zarazem.
— Bo regularność tych jasnych linij i siła potrzebna do zaniesienia materij wulkanicznych na taką odległość, są trudne do wytłumaczenia.
— Eh do licha! zawołał Michał Ardan, zdaje mi się, że nie trudno wyjaśnić pochodzenie tych promieni.
— Czy być może? pytał Barbicane.
— Tak jest, odparł Michał. Dość powiedzieć, że to jest na obszerną skalę rozpryśnienie, jakie powstaje na szybie uderzonej kulą, lub kamieniem.
— Dobrze to jest! odpowiedział Barbicane z uśmiechem. A jakaż ręka byłaby dość silną do wyrzucenia takiego kamienia.