Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Żeglarz zwraca dowolnie przód swego okrętu w którą chce stronę, aeronauta balonowi swemu nadać może ruchy pionowe; oni zaś żadnej nad swym wehikułem nie mieli władzy, żadnego nie mogli wykonać manewru, i dlatego też pędzić musieli na wolę wiatrów, jak to mówią, „na oślep.“
Gdzież znajdowali się w tej chwili, o ósmej godzinie rano, tego dnia, który na ziemi 6 grudnia się nazywał? Najpewniej w blizkości księżyca, a może nawet tak blizko, że on im się wydawał jak ogromna czarna przesłona, rozciągnięta na firmamencie. Co zaś do odległości jaka ich od niego dzieliła, tej trudno było oznaczyć. Pocisk utrzymywany siłą niepojętą, docierał do północnego bieguna satelity, w oddaleniu tylko 50 kilometrów; ale od dwóch godzin jak zaszedł w ostrokrąg cienia, ta odległość zmniejszyć się lub powiększyć mogła. Nie było sposobu oznaczenia ani szybkości, ani kierunku pocisku. Może się on oddalał szybko od tarczy, aby się wkrótce wynurzyć z cienia. Może przeciwnie zbliżał się do niej więcej jeszcze, i niedługo miał potrącić o jaki bardziej wystający wierzchołek półkuli niewidzialnej, coby z wielką radością podróżników wszystkie ich trudy zakończyło.
Powstała żwawa w tym przedmiocie sprzeczka; a Michał Ardan zawsze obfity w dowody i objaśnienia, objawił zdanie, że kula zatrzymana siłą przyciągającą księżyca, spadnie wreszcie na jego powierzchnię, jak spada aerolit na powierzchnię kuli ziemskiej.