Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie wiesz! wrzasnął Michał, aż się rozległo po całej kuli.
— Nie wiem, a nawet się nie domyślam, odparł Barbicane, wrzeszcząc równie jak jego towarzysz.
— No, to ja wiem! ciągnął dalej Michał.
— Mów przeto, krzyczał Nicholl, nieumiejący już panować nad swym głosem.
— Będę mówił, ale gdy mi się spodoba, krzyknął Ardan, porywając gwałtownie rękę swego towarzysza.
— Musi ci się podobać, rzekł Barbicane z okiem płonącem i groźnie wzniesioną dłonią. Ty nas wciągnąłeś do tej podróży, więc chcemy wiedzieć poco, dlaczego?
— Tak jest, mówił kapitan, bo jeśli nie wiem gdzie idę, to niech wiem przynajmniej poco tam idę?
— Poco? dlaczego? wrzeszczał Ardan, podskakując na łokieć wysoko; poco? — Oto aby objąć w posiadanie księżyc w imieniu Stanów Zjednoczonych! aby do Unii dodać czterdziesty Stan! aby skolonizować kraje księżycowe, aby je uprawiać, zaludniać, zaszczepić na nich sztuki, przemysł i naukę! aby ucywilizować Selenitów jeśli nie są oświeceńszymi od nas.
— I jeśli są jacy Selenici! dorzucił kapitan, który stał się sprzeczającym pod wpływem tego niepojętego upojenia.
— Kto mówi że niema Selenitów? wrzasnął Ardan groźnie.
— Ja! zawył na całe gardło Nicholl.