Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gwałtu, zmusić go do mówienia i do dokładnego oznaczenia chwili, w której spotkanie ma nastąpić.
Zaraz w pierwszych dniach po katastrofie można było zauważyć, że profesor był w zabójczym humorze. Czy przyczyną tego była utrata sławnej lunety, czy może tak sobie należało ten objaw tłómaczyć: rozpołowienie się nie zmieniło szybkości Gallii, i ma ona zatem zetknąć się z ziemią w oznaczonym przedtem momencie. W istocie, gdyby wskutek rozpołowienia się kometa się nieco spóźnił lub przyspieszył biegu, gdyby powrót na ziemię był zakwestyonowany, wówczas radość Palmiryna Rosette byłaby tak wielką, że nie umiałby jej powstrzymać. Jeżeli więc ta radość się nie objawiała, to widać, że nie miał powodu się cieszyć — przynajmniej w tym względzie.
Kapitan Servadac i jego towarzysze pocieszali się więc tem spostrzeżeniem, ale to nie wystarczało. Potrzeba było wydobyć tajemnicę od tego jeża.
Wreszcie udało się to kapitanowi Servadac w następujący sposób:
Było to 18 grudnia. Palmiryn Rosette, zrozpaczony, wdał się w gwałtowną rozprawę z Ben-Zufem. Ten ostatni obraził profesora w osobie jego komety. Piękna gwiazda, zaprawdę, która się rozłamywała, jak zabawka dziecinna, pękała jak tłómok skórzany, rozłupywała jak orzech suchy! Lepiej żyć na granacie, na bombie z zapalonym knotem! etc. Łatwo sobie wyobrazić, co Ben-Zuf mógł na ten temat wygadywać. Rozma-