Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przynajmniej to jest rzeczą pewną, że w chwili, gdy ruch jego obrotowy powstrzymany zostanie, balon spali się.
— I on także? — zawołał Ben-Zuf.
— l on tak samo, jak kometa — odpowiedział Prokop... — chyba że w tem zmięszaniu się dwóch atmosfer... Nie wiem dobrze... trudnoby mi było powiedzieć... ale, zdaje mi się, że lepiej będzie w chwili uderzenia opuścić grunt GalIii.
— Tak! tak! — powiedział kapitan Servadac. — Choćby była tylko jedna szansa dobra na sto tysięcy złych, to my jej spróbujemy!
— Ale nie mamy czem napełnić balonu, nie mamy wodoru... — rzekł hrabia.
— Wystarczy dla nas powietrze gorące — odpowiedział Prokop — gdyż nie potrzebujemy dłużej nad godzinę utrzymywać się w powietrzu.
— Dobrze — rzekł kapitan Servadac... — mongolfierka... to prostsze i łatwiejsze do zrobienia... Ale pokrywa?...
— Wykroimy ją z żagli Dobryny, które mają płótno lekkie i mocne...
— Dobrze mówisz, Prokopie — odpowiedział hrabia. — Ty, doprawdy, masz odpowiedź na wszystko.
— Hurra! brawo! — zawołał Ben-Zuf na zakończenie.
W istocie zuchwały był plan zaproponowany przez porucznika Prokopa. Ale ponieważ przy wszelkich innych hypotezach zguba Gallijczyków była nieuchronną, potrzeba więc było próbować w ten sposób szczęścia, i to nieodzownie. W tym